HISTORIA NAJNOWSZA. POWSTANIE WARSZAWSKIE
   
  dorotamuziewicz
  Operacja "Lawina" - kulisy komunistycznej zbrodni w naszym regionie ("Nowiny nyskie" XI 2013 r.)
 
 

OPERACJA „LAWINA” -KULISY KOMUNISTYCZNEJ ZBRODNI W NASZYM REGIONIE



 

Jednym z najważniejszych priorytetów ekipy archeologów pod przewodnictwem prof. Szwagrzyka pracującej przy ekshumacjach na słynnej kwaterze „Ł” w Warszawie  (ostatnimi jej wielkimi sukcesami jest zidentyfikowanie ciał min. „Łupaszki”, czy „Zapory”) jest poszukiwanie grobów 158 żołnierzy z oddziału NSZ „Bartka” (Henryk Flame) operującego w Beskidach. Jak wskazują ślady, zbrodnia ta została popełniona albo w Starym Grodkowie (dawne lotnisko niemieckie), albo na słynnej polanie w Barucie (zwanej „Śląskim Katyniem”).

Dlaczego UB chciało zabić „Bartka”?

Po zakończeniu II wojny światowej oddział „Bartka” nie złożył broni. Młodzi, beskidzcy chłopcy uznali, że okupacja niemiecka została jedynie zastąpiona radziecką i należy dalej walczyć. 350 ludzi rozlokowanych wokół Baraniej Góry stanowiło siłę z którą komuniści w końcu wojny musieli się liczyć. Partyzanci byli zdeterminowani i nieuchwytni, do oddziału można było dojść jedynie dzięki pośrednictwu całej sieci łączników (prowadzili do oddziału znanymi sobie tylko ścieżkami przekazując gościa partyzantów co jakiś czas w ręce innego łącznika). Tak zorganizowany system zapewniał oddziałowi bezpieczeństwo i umożliwiał przeprowadzanie wielu dokuczliwych dla komunistów akcji. Szczególnie karano zdrajców i kolaborantów. Tępiono też aktywistów PPR i rozbijano posterunki milicji. To wszystko było dokuczliwe dla władz, ale miarka (dla komunistów oczywiście) przebrała się 3 V 1946 r. Wtedy to partyzanci „Bartka” w dosyć charakterystyczny sposób postanowili uczcić rocznicę Święta Narodowego organizując defiladę w Wiśle! Partyzanci przeczuwali, że szykuje się jakaś większa akcja, bo wszystkie oddziały otrzymały rozkaz o stawieniu się 2 V na Baraniej Górze i …dokładnego wyczyszczenia butów i umundurowania („Bartek” był dowódcą, który duże znaczenie przywiązywał do wyglądu swoich podkomendnych). I tak kolumna żołnierzy maszerowała szosą po obu stronach drogi w trzymetrowych odstępach do Wisły. Mieszkańcy początkowo zaskoczeni z czasem manifestowali swoją radość, padały głosy, że może to już czas powstania. Oczywiście defilada przez środek miasta była możliwa dzięki doskonałemu przygotowaniu akcji: ubezpieczenia musiały zapobiec działaniu miejscowej milicji i oddziałów wojska. Zablokowano też wille komunistycznych notabli. Paradoksalnie ten największy sukces przyczynił się również do ostatecznej klęski oddziału. Policzek wymierzony komunistom bolał bardzo i od  tego momentu priorytetem była dla nich likwidacja „leśnej bandy”.

Kulisy operacji „Lawina”

Nie mogąc zlikwidować oddziału w walce stworzony został w Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego plan … wymordowania jego żołnierzy pod kryptonimem „Lawina” (od pseudonimu głównego pomysłodawcy i wykonawcy akcji). W największym skrócie polegał on na przekonaniu żołnierzy „Bartka” o tym, że dowództwo NSZ zamierza przerzucić ich  za granicę, więc mieli przenieść się w Jeleniogórskie (tam bliżej na zachód) i walczyć do momentu przerzutu Werwolfem. Oczywiście po drodze, na postoju mieli zostać wymordowani. Dotarcie do oddziału stało się możliwe po serii wpadek wśród dowódców NSZ. Odtworzona w Gliwicach komenda NSZ pracowała całkowicie pod kontrolą UB. „Bartek” szukał kontaktu, dlatego gdy po dłuższym czasie zgłosił się do niego Henryk Wędrowski „Lawina” (do struktur konspiracji NSZ wprowadzony przez UB prawdopodobnie już w 1945 r.) przedstawiając się jako wysłannik Komendy Śląskiej NSZ. „Bartek” przywitał go z radością, choć plan przerzutu budził szereg jego wątpliwości, ale wszelkie musiały zgasnąć gdy usłyszał święte dla każdego żołnierza słowo „rozkaz”, choć dał swoim podkomendnym wybór. Operacja miała odbyć się w trzech transportach: pierwszy miał wyruszyć 1 IX 1946 r., a następne dwa w dwudniowych odstępach. Aby utwierdzić partyzantów w przekonaniu, że rzeczywiście mają wyjechać, całą operację poprzedziły drobiazgowe przygotowania: robiono każdemu zdjęcie i wyrabiano „lewe” dokumenty.  Pierwszy transport na pierwszy nocleg miał się zatrzymać nieopodal Grodkowa w Starym Grodkowie na dawnym lotnisku poniemieckim. Był tam dom z czerwonej, klinkierowej cegły z klombem i metalowe, kręcone schody prowadzące na wysoki parter (ten opis jest ważny, ponieważ taki sam podaje jedyny ocalony z masakry partyzant „Bartka” Andrzej Bujak). Do tej pory żołnierze nie mieli powodów do podejrzeń, dlatego przyjęli poczęstunek (min. naszprycowaną środkami odurzającymi wódkę) i zasnęli nie zaniedbując jednak ostrożności: czuwający wartownik został jednak o świcie zamordowany przez UB, a przez okna wrzucono granaty. Uciekający nie mieli żadnych szans, schwytano ich, a następnie kazano rozebrać się do naga. Część zastrzelono tuż przed domem, a część w pobliskim sadzie. Ich ubrania spalono, a do dołów wrzucono nieśmiertelniki Wermachtu, które miały sugerować w razie odkrycia mogił, że zabici są żołnierzami armii niemieckiej! W ten sposób zamordowano ok. 70 żołnierzy. Ale to jeszcze nie koniec tej makabry: przed południem do oddziału miał dołączyć zastępca „Bartka” – „Ryś” (Jan Przewoźnik). Po wymianie haseł niczego nie spodziewający się „Ryś” został zamordowany przez funkcjonariusza UB Czesława Gęborskiego i pochowany gdzieś przy drodze na lotnisko w Starym Grodkowie. Około południa zjawił się również milicjant z pobliskiego posterunku, który twierdził, że w sąsiedniej wsi zatrzymano dziwnie zachowującego się mężczyznę o nazwisku Cieślar pochodzącego z Wisły Malinki, który cudem uszedł śmierci. Był jednak tak oszołomiony, że drugi raz nie był w stanie uciekać i prosił by pozdrowić jego dzieci i żonę. Został zastrzelony gdzieś na terenie lotniska. Skąd mamy tak dokładną relację? Dzięki zeznaniom dawnego funkcjonariusza UB Jana Zielińskiego, którego po upadku systemu komunistycznego ruszyło sumienie i opowiedział dokładnie o wydarzeniach, których był świadkiem prokuratorom IPN. Drugi transport wyruszył między 10 a 15 IX 1946 r. i składał się z ok. 60-70 osób. I tym razem żołnierze zatrzymali się w Starym Grodkowie, a wcześniej zaminowany stary barak wyleciał w powietrze… trzeci transport wyjechał pod koniec września, składał się min. z 60 osób i trafił w rejon Barutu, gdzie prawdopodobnie żołnierze zostali wymordowani. Niestety do dzisiaj mimo relacji Zielińskiego i wielu poszlak wskazujących na to, że zbrodnia mogła nastąpić w Starym Grodkowie i Barucie nie udało się wpaść na ślady mogił żołnierzy NSZ – może w późniejszym czasie przeniesiono szczątki w ramach dalszego zacierania śladów zbrodni? Choć w środowisku grodkowskich poszukiwaczy militariów pojawiły się pogłoski, że ktoś znalazł na terenie lotniska ryngraf z Matką Boską. Ale kto i gdzie? Może jeśli przeczyta ten artykuł zgłosi się (a może i świadkowie, którzy mogliby rzucić światło na tę sprawę) do redakcji gazety. Jedno jest pewne: rodziny 180 zamordowanych żołnierzy zasługują na to by móc po latach pochować swoich bliskich w uświęconej ziemi.

Dalsze losy „Bartka”

Miał być czwarty transport, ale zapobiegł mu „Jędrek” – Andrzej Bujak, który cudem ocalony z pierwszego pogromu, tuż po wyjeździe trzeciego transportu pojawił się pod Baranią Górą (choć co do jego roli istnieją pewne wątpliwości-co prawda uciekł do Kanady, ale istnieją też takie relacje, które wiążą go z UB). W każdym razie do czwartego transportu nie doszło. Operacja „Lawina” oznaczała kres wielkich działań oddziału „Bartka”. Działalność prowadzono na znacznie mniejszą skalę, a podczas wyborów do sejmu (I 1947 r.) była to już jedynie działalność propagandowa. Partyzanci byli tropieni, zabijani lub sądzeni (co z reguły i tak na jedno wychodziło). Te okoliczności skłoniły samego „Bartka” do ujawnienia się na mocy uchwalonej wcześniej amnestii 11 III 1947 r. Myliłby się jednak ten, kto uważałby, że to oznaczało kres jego kłopotów z komunistyczną władzą. 1 XII 1947 r. w niewyjaśnionych do dzisiaj okolicznościach Henryk Flame został zamordowany w restauracji przez milicjanta Rudolfa Dadaka u którego najpierw stwierdzono niepoczytalność i skierowano na leczenie psychiatryczne do Branic, by po kilku miesiącach stwierdzić, że stan jego zdrowia jest na tyle dobry, że może opuścić szpital. Wiele wskazuje na to, że Dadak był jedynie niewielkim trybem w UB- eckiej machinie, a jego zbrodni nie osądzono do dzisiaj (sam Dadak zginął wpadając pod lokomotywę – jak opowiadali świadkowie ktoś zepchnął go z peronu).

Jacek Muziewicz

Artykuł został napisany na podstawie książki Macieja T. Nowaka „Operacja „Lawina”. Dzieje przemilczanej zbrodni UB”. Zawiera ona o wiele więcej ciekawych szczegółów omawianego tematu i jeśliby ktoś chciał poszerzyć swoją wiedzę w tym temacie to szczerze ją polecam.



 


 
  Dzisiaj stronę odwiedziło już 1 odwiedzającytutaj!  
 
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja